Anna Dędor, Jak zostać gangsterem, czyli epatowanie złem

 

*

Jakże się wzruszyłam słuchając w telewizji zapowiedzi filmu pt.” Jak zostałem gangsterem”. Och, on na co dzień robił złe i okrutne rzeczy, ale przecież się zakochał… tak,  był gangsterem, ale przecież miał w sobie uczucia miłości i przyjaźni. Oto kolejne wzorce kulturowe, wzorce człowieczeństwa.

Kiedyś tam zachwycaliśmy się  „Ojcem Chrzestnym”, oglądamy różne filmy o bandytach, płatnych mordercach, o więźniach i to o tych jak najbardziej winnych; najlepiej sprzedają się przecież sensacje typu zabójstwa i morderstwa.

Po co nam ta wiedza, że przestępcy też mają dobre strony, że mają problemy i uczucia nawet (każdy człowiek chyba ma, Hitler podobno bardzo kochał zwierzęta, a szczególnie psy), czy posiadanie dobrych cech ma osłabić lub znieść karę za przestępstwa? Okoliczności łagodzące, tak?
Czy może takie obrazy/opowieści są kreowane celowo i mają nam pomóc przyjąć do wiadomości realia – oto nowe społeczeństwo: przestępcy jeszcze w więzieniu, gangsterzy (oraz inni, różnego kalibru przekręciarze i oprawcy) ciągle na wolności, ich ofiary… i tyle. (Nikogo innego nie ma, nie czujesz się ofiarą? – czyli… – dobrze się zastanów.)

Czy nie jest tak, że niepostrzeżenie wybieramy zwycięzców współczesności, pokazujemy jak wygrać tłumacząc i usprawiedliwiając zło, nadając złu ludzką twarz… No, on zabił matkę, ona zabiła dziecko, ale … ( w tle – to ja taki zły jak oni nie jestem, czyli jest ok), a w więzieniu napiszą o tym książkę i może nawet powstanie film, bo przecież cierpieli, mieli trudne dzieciństwo, złe środowisko itp. itd. I tak to różni psychopaci, a nawet tylko totalni egoiści podnoszą głowę, czując się zwyczajnymi członkami społeczeństwa, a nie potworami, jakimi w większości faktycznie są.
Coraz więcej z nich ośmiela się przechodzić do czynów, bo z informacji oraz rozrywki płynącej z mediów wynika, że nie są osamotnieni w swoich poglądach i potrzebach, bo ( wychodzi na to, że tak myśli sobie chyba niejeden) oczywiście oficjalnie musi się mówić o wartościach, o prawie, o przykazaniach, nie tylko boskich,  o „nie zabijaj” i ”nie kradnij”, ale przecież każdy widzi między wersami, że przyjmować to trzeba tak z przymrużeniem oka; liczy się bowiem tylko własna korzyść, a po cichu usprawiedliwia się wszystko i na wszystkim zarabia.

**

Gdzieś zaginęło poczucie winy oraz wstyd z powodu czynienia zła, z powodu oszukiwania, kradzieży, znieczulicy, hipokryzji, czy bogacenia się na cudzej krzywdzie. Moim zdaniem, tworzenie takich dzieł ukazujących świat od strony przestępców, oszustów, czy złodziei szeroko się do tego przyczynia. Szczególnie, że młodzi ludzie patrząc na konsumpcyjny styl życia, nie tylko elit, i na te reklamy luksusowych produktów widzą to, czego ten świat im odmawia, toteż albo sami sobie to biorą, albo sfrustrowani się narkotyzują i mszczą, najczęściej na najbliższych.

Media i wszyscy tworzący oraz mający wpływ na kulturowe życie społeczeństw przestali, moim zdaniem, czuć misję wskazywania ludziom pozytywnych wzorców ( broń Boże, żadnego dydaktyzmu- mówią krytycy- im dzieło bardziej niezrozumiałe i niejednoznaczne w wymowie, tym lepsze i bardziej chwalone), zaprzestali oświetlania wyższych celów i marzeń.  Często przestali też pokazywać (wiwat realizm), że zło zostanie prędzej, czy później ukarane, że zło nie ma akceptacji społecznej, ani usprawiedliwienia, że nie można go oswajać, traktując je jako zabawę, rozrywkę, czy sensację w filmach, czy w wiadomościach.

Dziennikarze i twórcy kultury przestali chyba czuć odpowiedzialność za to co tworzą,  może tak jak fizycy – twórcy bomby atomowej. Owszem, niektórzy nie pracowali w celu stworzenia broni nuklearnej, ale wielu wiedziało jak będą wykorzystane ich prace. Jasne, bomba to tylko niewinne narzędzie, jak nóż, który może służyć do krojenia chleba i do zbrodni. A obecnie posiadanie przez różne państwa broni atomowej jest być może nawet gwarantem, że nie wybuchnie III wojna światowa.

Dlatego tak ważne jest światowe prowadzenie odpowiedniej polityki kulturowej z odpowiedzialnością za głoszone słowo, za przekaz płynący z mediów. Te wszystkie „gadające głowy”, ci tworzący i prowadzący programy telewizyjne, ci piszący dziennikarze/ autorzy w gazetach i internecie powinni czuć tę odpowiedzialność i winę.

Wiem, wiem, to albo szalona utopia albo błędne koło, bo z jednej strony (co widać niestety w świecie) liczy się oglądalność i mogłoby też zmierzać to wprost do cenzury, czy palenia książek, a nawet czarownic –  a z drugiej: przecież nie jest pewne co jest siłą sprawczą: podaż czy popyt. Takie swoiste – co było pierwsze: jajko czy kura.

Prawo rynku Say’a głosi, że podaż tworzy popyt i odpowiada za rozwój gospodarczy. Nie wszyscy ekonomiści się z tym zgadzają, ale wydaje się, że jednak to prawo wiele wyjaśnia, nie tylko w ekonomii.
Aby coś ludzie kupowali musi to najpierw zaistnieć, pojawić się na rynku, a potem być szeroko reklamowane w celu ukształtowania potrzeby posiadania danego produktu, czyli najpierw jest jednak podaż.

Odnosząc to do życia społeczeństw i do szeroko pojętej kultury, nie sądzę by tu było inaczej.  Najpierw jakieś zjawisko kulturalne, jakieś dzieło, jakaś muzyka, czy film pojawia się na rynku kulturowym.
Potem producent/ twórca  chce to sprzedać i dzięki reklamie, dzięki powszechnemu mówieniu o tym w mediach, w internecie, wprowadza na nie modę, czyli popyt. Dopiero potem pojawiają się podobne produkty i badania rynku, co ludzie wolą: np. rock, jazz, czy Akcent, lub Bayer Full, czy inne disco polo promowane nawet w państwowej telewizji… albo czy komedie romantyczne, czy komedie o gangsterach; tyle że te pierwsze, chociaż błahe i banalne, to podnoszą na duchu, budzą nadzieję na miłość, a te drugie ukazują względność zasad moralnych i niekonieczność ich stosowania.

Owszem, przestępca to też człowiek i w sądzie powinien mieć swoje prawa do obrony i w miarę przyzwoite warunki więzienia (ale gorsze niż dzieci w bidulach).
Jednak, moim zdaniem, zło i źli ludzie nie powinni być absolutnie w jakikolwiek sposób ukazywani pozytywnie, bo to są kolejne narodziny znieczulicy -obojętności na los krzywdzonych, to bezduszne wkładanie i przyjmowanie do świadomości ludzkiej, że muszą być ofiary, że musi być krzywda na świecie, że można oszukiwać i kraść, że silny ma prawo żyć kosztem słabego itp. I nawet nie ma pokazywanego żalu i współczucia dla ofiar, skoro o sprawcach zła, o przestępcach dobrze lub wesoło się mówi, albo, co  w zupełności wystarczy, że nie mówi się o nich negatywnie.

Każdy, wiadomo, chce zarobić, ale czy powinno się zarabiać na szokowaniu złem, krzywdą, zbrodnią, a nawet  na zbyt częstym opisywaniu (często wydumanych) nieszczęść jednostki, gdy jednocześnie ten świat odwraca oczy od tragicznego losu całych grup społecznych i narodów?
***
W tym momencie, a propos zjawisk kulturowych, przyszedł mi na myśl  chwalony bardzo film Almodóvara  „ Ból i blask”- obejrzałam go z zainteresowaniem, może ze względu na znakomitą rolę Antoniego Bandersa i na formę artystyczną obrazu.
Czy jednak sama treść i wymowa filmu niesie jakieś ważne wartości? To historia jednego człowieka, znanego reżysera (wątki autobiograficzne), jego zderzenie z przemijaniem, pogodzenie  się z losem, jego miłości, wybory, choroby  i nieszczęścia. Cóż jednak z niej wynika? Dlaczego opowieść o tym akurat człowieku ma nas poruszyć? Bo jest znanym reżyserem? Czy to, że zyskał uznanie, nie było wystarczającą nagrodą dla człowieka za jego wybitną pracę?

Wielu ludzi ma tragiczniejszą przeszłość, wielu bardziej cierpi, a każdy chyba człowiek ma własną, często niełatwą historię, często też taką, która mogłaby nas czegoś nauczyć, na coś zwrócić uwagę, na coś ważnego uwrażliwić. Tymczasem mamy pochylić się na losem biednego – bogatego człowieka, który ból gasi narkotykami, a blask nie uczynił go szczęśliwym.

Dobrze, że przynajmniej bohater filmu był homoseksualistą, i może taki ma być wydźwięk filmu, że życie homoseksualisty jest tak samo normalne, zwyczajne i jednocześnie pełne sukcesów, czyli pełne bólu i blasku?
Może ten film to właśnie wnosi do kultury, to że przybliża nam los zwykłego, cierpiącego i słabego człowieka, chociaż uznanego twórcy?  Dla mnie istotne jest także to, że nie jest to kolejne dzieło z cyklu „epatowania złem”.
A że znane nazwisko twórcy przyciąga, to może opowieść ta, nie będąc szczególnie wyjątkową, skłoni nas do zastanowienia się nad światem, nad sobą?
Byle nie nad tym, jak zostać gangsterem…

Anna Dędor

NA MARGINESIE-  ja tak sobie piszę tego typu idealistyczne, przez co nieco naiwne i czasem odrobinę przerysowane, czytaj prowokujące (ale moim zdaniem poruszające jednak ważne zagadnienia) teksty, piszę też wiersze w podobnym wydźwięku, czytam poezje, różne mądre artykuły, felietony i książki (także pisane przez naukowców) – pełne treści w równie „ zaangażowanym klimacie”, ale to są niezbyt szeroko znani autorzy, bo jest, jak jest…
Jesteśmy w bardzo, bardzo małej i rozproszonej grupie przejmujących się i piszących o przyczynach i skutkach zjawisk, ale nie mamy szansy dotrzeć do szerszego grona.
Raz, że zbyt duża część społeczeństwa po prostu nie czyta, bo ich nic oprócz pogoni za kasą i własnym sukcesem nie obchodzi – dwa, że  ci, których jeszcze coś rusza dają się często uwodzić modzie i znanym nazwiskom. Jedni zachwycają się programami telewizyjnymi dla bezmózgowców, drudzy każdym, nawet banalnym wytworem wypromowanych i uznanych twórców. Niestety niewielu ludzi próbuje myśleć samodzielnie. Przyznaję, że jest to trudne, gdy z każdej strony płyną sprzeczne informacje, gdy udało się tak podzielić społeczeństwo, że wspólność w działaniu dla cudzego dobra wychodzi tylko od święta.
Oczywiście są wyjątki od reguły, na szczęście dla świata są jeszcze ludzie działający dla jego dobra, dla idei.

Leave a Reply to Dorota JaskułaCancel reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Komentarz do “Anna Dędor, Jak zostać gangsterem, czyli epatowanie złem”