Ula Konieczna, Na ustach czy w duchu?

Pogoda sprzyja spacerom, idę więc i ja na spotkanie z wiosną. Zielono, pachnąco, kwitnąco, jest pięknie! Dookoła bzy, magnolie, azalie, park kusi kwieciem i wonią.
Mój romantyczny, rozmarzony nastrój brutalnie przerywa rozmowa dwóch młodych mam, siedzących ze swoimi pociechami na ławce pod kasztanem. Dwa wózki z niemowlętami stoją obok, dwoje dzieci w wieku ok.6 lat biega w pobliżu, a z ławki dochodzą słowa:
-Ale te nasze ch…e się wczoraj naje…ły na meczu, co? Myślałam, że go wyp…lę przez okno…- mówi jedna z pań
-Ty, k…wa, nawet mi nie wspominaj, jeszcze raz się tak naje…e , nie ręczę za siebie.- odpowiada druga.
Potem posypały się wulgaryzmy, że aż nie mam sił, żeby je tu przytaczać. 
Przerażona wręcz tym dialogiem, odchodzę szybko, ale cóż słyszę?
– Ty, nie właź tam, bo się wyp…lisz – krzyczy jedna mama do starszego synka
-No i ch…j, najwyżej…- odpowiada pociecha.
I tu słyszę salwę śmiechu i podziw, jakie teraz dzieci są „bystre”.
Nie jestem święta, nie raz zdarzyło mi się zakląć siarczyście, z niemocy, z bezsilności, ale nigdy przy dzieciach. Jaki przykład dla nich dają ich mamy, jak one kiedyś będą się odnosić do rówieśników, czy osób starszych, czy później do współpracowników. Jakie będą ich relacje w przyjaźni, miłości? Czy to stanie się już takie normalne i oczywiste? 
Nie mogę wyjść z szoku.
Panie przecież schludnie były ubrane, dzieci czyste, dalekie od patologii, skąd to słownictwo?
Zaczęłam zastanawiać się nad tym zjawiskiem, wszędzie ostatnio słyszy się wulgaryzmy, w zakładach pracy, na ulicy, w autobusach, w telewizji, dosłownie wszędzie. 
A przecież nasz język jest piękny, bogaty w słownictwo, niepotrzebne są „ozdobniki”. Czegóż one są dowodzą? Po co są stosowane? Żeby zaimponować luzackim sposobem bycia? A może to wyrażanie siebie? Fałszywa naturalność? Nie znam odpowiedzi.
Wulgaryzmy były od dawien dawna, pojawiały się w sztuce, w literaturze, kinematografii, ale stosowanie ich było celem zamierzonym. 
Przypomniał mi się wiersz Juliana Tuwima „Całujcie mnie wszyscy w dupę”, tam podmiot liryczny wymienia konkretne osoby, grupy społeczne i kieruje do nich tytułowe słowa. Poeta był rozżalony, wzburzony, przelewał swoje emocje na papier.
Tutaj, takie właśnie słownictwo jest usprawiedliwione.
A filmy, np. Marka Koterskiego „Dzień świra”, czy Pasikowskiego „Psy”, aż kipią od wulgaryzmów. Tu tez jest cel zamierzony, zastosowany jako abstrakcyjny humor, naturalistycznie przedstawiający obraz polskiej rzeczywistości. 
Moja babcia kiedyś mi powiedziała: 
-Dziecko, jak ci coś nie wychodzi, jak sobie z czymś nie możesz poradzić, zaklnij sobie w duchu, a zobaczysz, zaraz wszystko stanie się prostsze..

No cóż, sprawdziłam niejednokrotnie i …miała rację. Ale główny nacisk stawiam na „w duchu”, chociaż czasem nie wytrzymuję.
Uważam, że wszystko, nawet wulgaryzmy, czy przekleństwa, są dozwolone. Pomagają czasami rozładować napięcie, są wyrazem złych emocji, bezsilności, niemocy. 
Warunkiem, jednak jest stosowanie ich z umiarem, a nie w co drugim słowie, albo wręcz jako przecinki w zdaniu.
Czy to takie trudne? Niemożliwe w dzisiejszych czasach?
A może to ja jestem jakaś inna, zacofana…

Ula Konieczna

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

5 komentarzy “Ula Konieczna, Na ustach czy w duchu?”