Postanowiłam napisać felieton. Usiadłam wygodnie, wzięłam ulubione pióro i…
Pustka w głowie, myśli rozbiegły się jak stado wróbli. No bo co ja niby mam do powiedzenia ludziom? Co chcę im przekazać?
Po pierwsze tytuł. Ważna rzecz. Nada kierunek rozważaniom, zaintryguje czytelnika, przyciągnie jego uwagę. Powinien więc być chwytliwy, zaskakujący i niezwykły. Musi od razu wzbudzić zaciekawienie. No tak teoria sobie, a życie sobie. W końcu mam. Napiszę o sobie. O moich zmaganiach z pisaniem. Uff. Tytuł mam. Teraz mogę przystąpić do pracy.
Chciałam podzielić się z wami moją receptą na pisanie. Na pierwszym planie stawiam emocje związane z tematem. Piszę odruchowo, usiłuję zebrać myśli w słowach, zdaniach. Poukładać je w sensowną całość. Przekazać jak najczytelniej to, co widzę w głowie, co mnie w danej chwili najbardziej porusza. Na tym etapie nie zwracam uwagi na styl, ważna jest treść. Zależy mi na tym, żeby nie zgubić wątku, nie pominąć istotnych elementów, nie stracić szczegółów, które mogą wpłynąć na całość tekstu.
Efektem są często chaotycznie zapisane refleksje, poplątane i niespójne. Ale to dobrze, bo z tego chaosu już wyłania się myśl główna. Pierwszy zarys tego, co dla mnie ważne.
Czytam i analizuję te skrawki myśli, przyglądam im się pod światło, przesuwam między palcami jak koraliki. Sprawdzam czy pasują do siebie, układam je w coraz innej kolejności, dobieram kolorami i wielkością, by współgrały jak najpiękniej.
Kiedy już jestem pewna, że wszystkie myśli są na właściwych miejscach, zaczyna się moja praca właściwa. Ostra selekcja treści. Co naprawdę jest istotne, co zaciekawi czytelnika. Co ewentualnie należałoby jeszcze dodać, co usunąć jako mało istotne, lub nadmiernie ozdobne.
Ostatnią czynnością jest sprawdzenie poprawności tekstu pod względem stylistycznym i interpunkcyjnym.
Teraz już moje „dzieło” może ujrzeć światło dzienne, czyli oddaję je w ręce czytelnika. I to jest najważniejszy sprawdzian mojego pisania. Jeżeli zareaguje, skomentuje, to wiem, że moje przemyślenia miały sens, że warto było pokazać innym moje myśli.
Marzena Marczyk
5 komentarzy “Marzena Marczyk, Felieton o felietonie… czyli moje potyczki z pisaniem”
Recepta, w sam raz dla mnie. 🙂 Kilka tematów na feleton czeka na finał w moim wykonaniu, bo utknęłam przy „klębowisku myśli”. Krótki czas nie jest moim sprzymierzeńcem. Pomysł na felieton musi się ułożyć w zgrabny, interesujący tekst. Marzenko, dziękuję za Twój felieton o felietonie.
Czytam, czytam i się zastanawiam, Twoje słowa a moje myśli:) Tylko u mnie dłużej trwa zebranie chaosu myśli w całośc, boję się, że „zagadam” przekaz. A felieton, tak jak piszesz, powinien byc ciekawy, konkretny, zaciekawic czytelnika, a nie zmuszac go do zastanawiania się, o co właściwie chodziło autorowi.
Tak. Niby pełny luz i piszesz, co ślina na język przeniesie, a w rzeczy samej rygor wewnętrzny większy niż w pruskiej szkole. Za to Czytelnikowi – sympatycznie. A do tego – mądrze. 🙂
Dziękuję Tadeusz. Lubie felietony, bo można w nich wyrazić i myśli, i emocje, które akurat w głowie wirują. Tylko trba uważać, żeby ich nie rozlać jak rzeka wiosną. Żeby się nie utopiły w słowotoku 🙂
Felieton to taka dziwna forma. Niby można w niej powiedzieć wszystko. Ale mówiąc aż tak wiele – można nie powiedzieć niczego sensownego. Jak pisać? Z sensem. A konkretnie? O tym piszesz 🙂