Wygonić dzieci na dwór, czy jak kto woli na pole, w dzisiejszych czasach graniczy z cudem. Znam to z autopsji. Współdzielę ból doczesnych czterdziestoletnich, bądź co bądź, (nie) starych matek. Tych, które zauważają problem i nie próbują go bagatelizować, zwalając wszystko na barki okrutnej komputeryzacji i życia w wirtualnym świecie. Tych, które nie ignorują, ale też nie walczą z wiatrakami. Tych, które upatrują problemu gdzieś indziej.
Ponoć pod latarnią najciemniej. Nie tak dawno przeczytałam artykuł, nota bene interesujący, że zabrać współczesnemu nastolatkowi internet, to jak nam zabronić zabawy na trzepaku. Wiadomo, że tam było epicentrum wszechświata. Zmieniło się to trochę, gdy zainstalowano w mieszkaniach telefony, ale nie za dużo. Łatwiej nam było zwyczajnie się zebrać o jednakowym czasie w wyznaczonym miejscu. I niekoniecznie był to trzepak. Tak minęło nam dzieciństwo. Rozpisywać się na temat tego, co było, a nie powróci nie ma sensu. Tak samo jak porównywanie internetu do drążka za osiedlowym śmietnikiem mija się z celem. Jest jak jest i trzeba to zaakceptować. Ba, nawet oswoić. Złapać byka za rogi.
To, co mnie najbardziej przeraża to nie fakt, iż moje dzieci są odklejone od rzeczywistości, ale to, że ja kompletnie nie rozumiem ich świata. Nie znam połowy aplikacji, które dla nich są przysłowiową bułką z masłem, nie mam zielonego pojęcia, na co one i jak działają. Dlaczego są mi niezbędne, choć wcale ich nie używam i mam się świetnie. Oczywiście w moim mniemaniu. Bo dla moich nastolatków jestem zwyczajnie nie na czasie. Nie rozumieją, gdy wymieniam się z koleżanką książką, mrucząc pod nosem, że na emigracji ciężko jest o dobry tytuł. Jest Kindle.
Tam można włożyć absolutnie wszystko i to nie tylko po polsku, tłumaczy mi syn. Na moje argumenty, że nie szeleszczy, nie pachnie, nie stoi na półce wzrusza ramionami i odchodzi mówiąc, że nic nie rozumiem i przez takich jak ja wycinają lasy. Wciąż czuję się młoda i mam wrażenie, że nie brakuje mi żadnej klepki, a jednak gdy staram się wdrożyć w świat dzieci po chwili dochodzę do wniosku, że przepaść jest zbyt duża, a pomost pomiędzy nami zbyt kruchy, bym pewnie po nim stąpała. Im więcej mi tłumaczą, tym mniej rozumiem, choć dobrą minę do złej gry robię. Wtedy przypomina mi się prababcia, która zmarła, gdy ja byłam w klasie maturalnej.
Miałam to szczęście, że dzieciństwo obfitowało we wspólne spotkania. Była rodzinna i dowcipna. Kochała opowiadać anegdoty i historie z życia wzięte. Wiele z nich wciąż żyje. Często powtarzam prababci Marysi powiedzenie „obrus i cnota na raz”. Jakie to mądre i życiowe, prawda? Pamiętam ostatnią wspólną wigilię. Prababcia postanowiła każdemu z wnucząt podarować coś wartościowego. Dostałam żeton C do telefonu. Duży, pięknie błyszczący. Wzięła go do ust, przygryzła i z dumą oznajmiła, że to szczere złoto. Mogłam za to zadzwonić do chłopaka z Białegostoku w budce, która wisiała w klatce obok. Zamiast tego schowałam żeton na pamiątkę, choć wtedy słowo to i czyn miały absurdalny wydźwięk. W końcu byłam młodą zbuntowaną i roszczeniową nastolatką.
Takie są moje dzieci teraz, a ja coraz częściej wspominam to zdarzenie, upominając tym samym siebie. Kobieto! Matko! Zrozum w końcu, że między Tobą a dziećmi jest co najmniej dwadzieścia lat różnicy. To ogromnie dużo, biorąc pod uwagę jak technika poszła do przodu. Nie chcę być prababcią Marysią, dlatego staram się nadążać za tym światem. Nie jest łatwo. Jestem pod koniec tego maratonu, ale wciąż biegnę. Dla dzieci, by widziały i były dumne z tego, że się nie poddaję. Nie dorównam im kroku. Nie zrozumiem wszystkiego, ale zrobię co w mojej mocy, by nie stanąć. Aby nieustannie się rozwijać. Mieć otwarty umysł. Jako matka uczynię też wiele, aby synowie zrozumieli mój świat i moje wybory osadzone w konkretnym czasie. Jest to możliwe podczas wakacji.
Długa podróż samochodem sprzyja rozmowom. Można oczywiście polecieć samolotem, ale to nie daje takiego pola manewru. Spacerując dziś z synami pod koniec dnia, odkryłam jeszcze jedną rzecz – że cisza rodzi chęć przerwania jej. Szłam, podziwiając przyrodę, nie odzywając się. Kontemplując chwilę i wpatrując się w zachód słońca. A oni mówili, jeden przez drugiego…