Proszę, dziękuję, przepraszam – magiczna moc tych słów potrafi łamać wszelkie bariery i prostować najbardziej zawiłe stosunki pomiędzy ludźmi.
Ciekawe jednak, na którym miejscu znalazłby by się owe czasowniki w rankingu słów wywierających największy wpływ na nasze decyzje – gdyby o taki ranking się pokusić.
„Każde pokolenie ma własny czas” śpiewał kiedyś Grzegorz Skawiński. Parafrazując jego słowa można powiedzieć, że każde pokolenie ma swoje słowa wytrychy – choć mam nadzieję, że klasyka na zawsze pozostanie niezmienna.
Co zatem dzisiaj podrywa nas do „ boju”?
Ano są takie słowa – ich moc jest bezdyskusyjna, zasięg nieograniczony, a popularność nadzwyczajna: rabat, wyprzedaż, promocja – oto zwycięscy w kategorii „Najbardziej piorunujące słowa wszech czasów”.
Łazimy wiec po centrach handlowych, z uporem wyglądając upragnionych „sale”, nie zastanowić się ani przez chwilę, z jakiego powodu handlowcy na całym świecie, tak bardzo troszczą się o kieszeń konsumentów?
Potem wracamy objuczeni reklamówkami, dumni i zadowoleni z udanych łowów, projektując sobie w głowach, jakąż to furorę zrobimy w naszym otoczeniu, kiedy pokażemy się w tych wszystkich zdobyczach. I nic to, że debet na koncie coraz większy – mina koleżanki za to bezcenna.
I wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że jesteśmy niczym marionetki dyndające na sznurkach sprytnie wtłaczanych nam do głów przekonań, za którymi stoi niewidzialna ręka marketingu. Przekonań, które każą nam wierzyć, że metka na bluzce, którą nosimy – świadczy o naszej wartości – bez względu na to w jakim kraju została wyprodukowana, a urządzenie mobilne, służące do komunikowana się na odległość, powinno być oznaczone nadgryzionym owocem, w przeciwnym razie nie warto go na światło dzienne wyciągać.
Wiem, wiem – wszystko to w okazyjnej cenie, w świetnej jakości i przecież należy się nam w życiu odrobina luksusu. Mam tylko jedno pytanie – bo czegoś tu nie rozumiem; kiedy te wszystkie zrabatowane produkty mają cenę adekwatną do swojej wartości?
Świadomość istnienia marketingowych pułapek niestety nie odstrasza mnie od takich atrakcji jak choćby Black Friday, (który niepostrzeżenie stał się Black Week). Skuszona socjotechniczną propagandą, buszuję w najlepsze miedzy atrakcyjnie wycenionymi produktami, łapiąc się od czasu do czasu na takim oto przypuszczeniu, że ta tzw. promocja to wcale nie promocja, tyko cena, za która produkt zostanie sprzedany z założonym przez handlowców zyskiem. No tak, ale w takim razie po co to całe zamieszanie? Nie wiem, zupełnie nie mam głowy to tego handlowego galimatiasu.
Czekając w kolejce do przymierzalni pocieszam się wszakże myślą, że skoro „coś” podejrzewam, nie jestem taka głupia, jak oni mądrzy!
Dziękując za uwagę, przepraszam, jeśli zepsułam Ci radość kupowania. Proszę zastanów się jednak, zanim ubijesz kolejny świetny interes, kto tak naprawdę na nim skorzysta?
A i jeszcze jedno – prawdziwy i być może jedyny Rabat to stolica Maroka – z innymi lepiej ostrożnie.
Udanego czarnego piątku. 🙂
9 komentarzy “Joanna Lorenowicz, Black Friday”
Dokładnie. Tak to działa. Cała rzesza specjalistów pracuje na tym jak wzbudzić w nas różnego rodzaju potrzeby. Przydałaby się solidna edukacja w kierunku kształtowania świadomości konsumentów.
Dziękuję za komentarz.
Właśnie MY ludzie chyba tacy jesteśmy że jak tylko widzimy ten napis SALE staje się coś magicznego, że musimy tam wejść, zobaczyć…. i kupić bo przecież taka promocja się już nie trafi…Nie ważne że nie potrzebujemy kolejnej bluzki,spodni czy butów, ale jest promocja i musimy to mieć. W rezultacie nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to właśnie MY tracimy na tym najwięcej.
Też pamiętam te czasy i chyba to też miało wpływ na nasze zachowanie, przynajmniej na moje pokolenie. Gdy „coś rzucili” brało się po ile dawali, czy potrzebne, czy nie, dzisiaj bierze się, bo taniej, ot życie:) Pozdrawiam
Pamiętam czasy, kiedy stało się w kolejkach dosłownie po wszystko; najpierw zajmowało się miejsce a dopiero potem zadawało się pytanie co przywieźli – proszek do prania, skarpetki, papier toaletowy – brakowało wszystkiego. Teraz mamy zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, wszystko jest i to w nadmiarze. Pytanie czy zwyczaje kolejkowe się zmieniły bo czasem mam wrażenie że niewiele; będą coś sprzedawać – trzeba tam być.
Dziękuję:-)
Pewnie że się przyda! Ładnych rzeczy nigdy dość! Mądrość polega na tym żeby zachować umiar i rozsadek. A to nie jest łatwe zwłaszcza, że rzesze specjalistów ciężko pracują na to żeby nam w tym przeszkodzić.
Dobre określenie, jesteśmy ciągle w coś wkręcani, albo sami się wkręcamy. Byleby zachować umiar we wszystkim:)
Masz racje Uleczko. Te obserwacja nas – klientów – z drugiej strony lady, to skarbnica wiedzy. Wcale nie tak powszechnej 🙂
Dobry przyczynek do obserwacji naszych zachowań w innych obszarach życia- ile w tym wykreowanej przez kogoś naszej, „świadomej” spontaniczności, a ile nas samych?
Jesteśmy nieustannie wkręcani w coś i chociaż dostrzegamy i wkręcających i domyślamy się efektów – idziemy w to. Po co? Dlaczego? Dlatego, że robią tak inni? Że to zjawisko masowe?
Ważne pytania. Odpowiedzi nie muszą psuć nam humoru 🙂
Wiedzieć – nie oznacza – mniejszej szczęśliwości, a bliżej stąd do prawdziwej mądrości 🙂
Ważny tekst
Coś w tym jest Sama pracuję w handlu, z podkreśleniem na pracuję, bowiem nie jestem właścicielem sklepu, w branży bardziej luksusowej wydawałoby się, bo jubilerskiej. Byłam przerażona, jak działa ta akcja czarnego weekendu. I chociaż tu akurat zniżki były max 20%, to i tak samo hasło rabat wręcz oglupia ludzi Kupują bez zastanowienia, byle szybko, byle taniej, byle ktoś nie uprzedził. Z jednej strony rozumiem, zawsze to okazja, ale z drugiej strony… Czy aby potrzebne jest wszystko to, co kupujemy. Zgadzam się z autorką felietonu, że priorytety jeśli chodzi o magiczne słowa, radykalnie się zmieniły. Zapozyczamy z innych krajów jakieś dziwne, jak dla mnie zwyczaje, nie zastanawiamy się, czy jest w tym sens i kto na tym faktycznie korzysta… No cóż, sama kupiłam coś.. No bo jak, skoro taniej … Dałam się omotać, ale… kobiecie wszystko się przyda, w szafie wciąż przecież pusto, choć się nie domyka .. Fajny felieton