Jestem samotnikiem. Może nie jest to do końca mój autonomiczny wybór. Tysiące mało istotnych oraz kilka fundamentalnych zdarzeń w moim życiu sprawiło, że zostałem samotnikiem. Cieszę się jednak, że od czasu do czasu ktoś mnie odwiedza albo zaprasza do siebie, aby mi coś opowiedzieć, posłuchać co ja mam do opowiedzenia, czyli – tak normalnie, po ludzku pogadać.
Znalazłem się ostatnio na spotkaniu towarzyskim. Atmosfera była bardzo miła: składaliśmy sobie życzenia noworoczne, jedliśmy wyśmienite potrawy przygotowane przez panią domu, popijaliśmy trunkami, o które zadbał gospodarz i jak ognia, bardzo politycznie, unikaliśmy tematów politycznych.
Ale i tu, jak w każdym dobrym przedstawieniu teatralnym, wisiała na ścianie naładowana strzelba, która nieuchronnie miała w jakimś momencie wystrzelić. I wystrzeliła. Jeden z moich przyjaciół nie wytrzymał spokojnego celebrowania i świątecznej atmosfery i wypalił, że “ten cały… – tu padło nazwisko powszechnie znanego polityka, który był kiedyś premierem naszego kraju – to jest zdrajca narodu, bo w niemieckiej telewizji mówił po niemiecku”. Odpowiedziałem spokojnie, że skoro zna się dobrze obce języki, to rozsądnie i elegancko jest w zagranicznej telewizji mówić w języku gospodarzy, np. w angielskiej – po angielsku, niemieckiej – po niemiecku, rosyjskiej – po rosyjsku itd. Zapytałem: o czym mówił? W odpowiedzi usłyszałem, że nie ważne o czym mówił, ale w niemieckiej telewizji mówił po niemiecku i jest w związku z tym zdrajcą narodu. Kiedy usłyszałem to po raz piąty, byłem już pewien, że żadne moje – zadeklarowanego symetrysty argumenty nie dotrą do mojego rozmówcy i miałem ochotę rzucić mu się do gardła. Szczęśliwie reszta towarzystwa uznała, że już czas się pożegnać i udać każdy w swoja stronę, czyli do domów.
Co stało się z nami, że w od dawna odczuwalnej bezradności, zatapiani oceanicznym wręcz przypływem nadmiaru informacji, szukając prostej wiedzy przestajemy słuchać innych punktów widzenia i akceptujemy iluzję prawdy. Przestajemy tolerować ambiwalencję i mimo inteligencji, a w skutek trudności z podejmowaniem wyzwań, za wszelką cenę chcemy podtrzymywać dualistyczny charakter naszego własnego świata: wszystko ma pozostać czarno-białe albo przynajmniej – biało-czerwone. Czasami zupełnie niespodziewanie i z dużym zaskoczeniem dostrzegamy, że nastąpił moment osądu i podjęcia decyzji ostatecznej – zamykamy się natychmiast w ciasnej skorupie porośniętej pąklami strachu i alternatywne strumienie informacji nie mają już do nas dostępu. Po pewnym czasie, otoczeni śluzem niepewności, tak chętnie słyszymy docierające do nas strzępy, tak bardzo oczekiwanych reklam oferujących pewność i zaczynamy odczuwać ukojenie. Powodowani potrzebą permanencji umacniamy swój jedynie słuszny punkt widzenia i w otaczającym chaosie nabieramy pewności siebie. Osiągamy cel ostateczny – domykamy się kognitywnie.
Na jak długo? Nie wiem. Ale zaryzykuję twierdzenie, że do czasu, kiedy utopijne jezioro, w którym zdecydowaliśmy się pływać wyschnie. Dopiero wówczas, przebierając rozpaczliwie rękoma i nogami, pozbędziemy się skorupy. Zaczniemy słuchać i samodzielnie myśleć.
A ja? No cóż, zrozumiałem, że nie można wiecznie siedzieć okrakiem na politycznym koźle. Prędzej, lub później trzeba spaść. Na prawą, czy na lewą – to nie jest ważne. Ważne by nie stracić z pola widzenia co jest po drugiej stronie. Bo tylko rozsądnie przedstawiając swój punkt widzenia, słuchając, starając się zrozumieć, dyskutując, spierając się – ale argumentując, jesteśmy w stanie wspólnie posuwać się do przodu, do celu.
Mimo mojej całej niechęci do polityki, pozostałem jednak wrażliwym obywatelem, chcąc nie chcąc, uwikłanym w różne polityczne gry i odczuwającym na własnej skórze konsekwencje rozgrywek u władzy. Nie tak łatwo jest mi pozbyć się przekonania, że obserwując scenę polityczną, zachowuję obiektywizm, a politycy są “wszyscy siebie warci”. Dotychczas powtarzałem, że zachowuję równy dystans do rządzących i opozycji. Zdałem sobie jednak sprawę, że przytrafiła nam się władza, która przekroczyła wszelkie granice, wymknęła się ze standardów rządzenia i wywołała poważny kryzys liberalnej demokracji.
Przyznam, że odczuwam przerażenie, kiedy czytam co mówi prof. Jason Stanley, amerykański filozof z Uniwersytetu Yale, w wywiadzie dla Polityki: “Macie faszystowską partię i faszystowskiego przywódcę…”, który mówi, że “trzeba pozbyć się demokracji, bo ona niszczy tradycję, a wy potrzebujecie naszych metod, by móc ją uratować. Jak poczytamy mowę Goebbelsa z 1935 r. pt. „Komunizm bez maski”, to on mówi właśnie…: to my bronimy religii przed pogańskimi i ateistycznymi masami. A przecież to, co macie teraz w Polsce, to właśnie antydemokratyczny rząd, który podsyca wciąż paranoiczną wojnę kulturową, rzekomo w obronie tradycyjnych polskich wartości”.
Uświadomiłem sobie, że wraz z większością społeczeństwa jestem bezustannie manipulowany, a moją wolność obywatelską znacznie ograniczono. Nie chcę zagłębiać się w inne działania rządzących, takich jak gmeranie paluchami w sferze ustrojowej, sądownictwie, policji, w służbach specjalnych, sojuszach międzynarodowych, prokuraturze, mediach, szkolnictwie, kulturze, służbie zdrowia, prawach kobiet, kredytach, w relacjach z Unią Europejską i resztą świata, a nawet w cenach detalicznych podstawowych produktów, bo można o tym przeczytać i usłyszeć każdego dnia w niektórych – wolnych jeszcze od upartyjnienia – mediach.
Swoją drogą przyglądając się temu co się wyprawia i wszystkim tym niezwykle istotnym sprawom, których w polityce nie doświadczyliśmy jako społeczność od ponad ćwierćwiecza zadaję sobie pytanie, dlaczego dotychczas dawałem obecnej władzy taką taryfę ulgową? Być może jest to efekt umiejętnego, cynicznego i w rzeczy samej – perfidnego podnoszenia progu bólu w społeczeństwie przez ostatnie lata. W efekcie nie czuję już tak bardzo dyskomfortu w codziennym życiu, a skoro mogę jeszcze oddychać, to znaczy, że władza nie jest jeszcze taka zła, bo przecież mogło być gorzej: mogli wprowadzić powszechny zakaz oddychania.
Wiesław Fałkowski, 12 stycznia 2022