Każdy ma jakieś hobby. A bywa, że ma też „konika”. O tym pierwszym mówimy sami, o tym drugim – zazwyczaj otoczenie, które lepiej nas zna. Hobby – kiedy zmienia się w konika – robi swoje. Dosiada nas i we wspólnym galopie zanudzić nim możemy najbardziej wytrwałych słuchaczy.
– Znów wsiadł na swojego konika- mówią o nas i słuchając starają się myśleć o czym przyjemniejszym. Z ich punktu widzenia.
Jednym z moich koników, o których wiem – jest komunikacja, porozumiewanie się ludzi. Wszędzie, gdzie są jakieś problemy – mój konik podpowiada mi, że stoi za tym zła komunikacja. Argumentów na rzecz tego przekonania mam bez liku i dowodów z kilkadziesiąt opasłych tomów. Ale… szewc bez butów chodzi. Od czasu pandemii popadłem w konflikt komunikacyjny, z którego nijak wyjść nie umiałem.
Chodzi o maseczki.
Sam noszę i chwalę to sobie, gdyż od tego czasu ani razu nie dopadła mnie infekcja, a wcześniej – jak nie katar, to gardło i tak na zmianę… Noszę maseczkę, trzymam dystans i dobrze mi z tym. W czym więc problem?
Działam jak magnez na tych, którzy maseczek nie noszą. Gdyby oni omijali mnie z daleka, ale gdzie tam. Oni uwielbiają siedzieć mi na plecach, sapać nad uchem i do tego gadać coś do mnie – najlepiej „twarz- w twarz”.
Pierwsze próby komunikacji werbalnej – natychmiast przekonały mnie, że taka forma komunikacji nie ma szans powodzenia. Łatwiej Częstochowę zdobyć, niż przekonać bezmaseczkowca…
Przeszedłem na formę komunikacji manualnej. Chodziły mi po głowie różne rękoczyny, ale skończyło się na łokciu. Stojąc w kolejce wystawiałem łokieć – ostentacyjnie, do tyłu, reagując na próby ominięcia go. Kobietom bezmaskowczyniom – specjalnie to nie przeszkadzało. Przyklejały się obok łokcia, a niższe – pod nim. Gorzej z mężczyznami. Pamiętam taki incydent w delikatesach na Rotmance, kiedy dwóch młodzieńców – po kilku minutach bezskutecznego omijania w kolejce mojego łokcia wyraziło zdecydowane zniecierpliwienie sugerując mi intencję wybycia jednemu z nich oka.
Próbowałem też metodę „na dżentelmena”. Przepuszczałem bezsmakowa z tyłu, gdyż łatwiej jest samemu zachować dystans z przodu. Było nieźle, ale półtorej metra, jakie udało mi się zachować od tego przepuszczonego, ci z tyłu kolejki odbierali jako zachętę do wypełnienia tej luki i problem pozostawał bez sensownego rozwiązania.
Świadomy swego konika nie będę już opisywał tutaj innych prób poszukiwania skutecznej komunikacji z rodakami. Tym bardziej, że znalazłem w końcu rozwiązanie.
Olśniło mnie w Netto. Tego dnia w sklepie była tylko jedna osoba bez maski. Kiedy podszedłem do kasy i wyłożyłem swoje zakupy, natychmiast zjawiła się bezmaskowczyni. Oczywiście na moich plecach. Odwróciłem się delikatnie i wydałem z siebie kilka dźwięków imitujących kaszel – głęboki, choć suchy, ale mocny.
Panią odrzuciło na kilka metrów i tak już pozostała do końca mojej obecności przy kasie.
No i mam mieszane uczucia. Jako fachowiec od problemów komunikacyjnych – cieszę się, że znalazłem skuteczny sposób porozumiewania się w kolejce. Prosty, bezkonfliktowy, zasadny – wszak kaszleć każdy może…. Jako humanista – odczuwam dyskomfort. Straszę ludzi, żeby osiągnąć swój cel. Nie pociesza mnie fakt, że obecnie wszyscy straszą wszystkich… Chciałem inaczej. Nie wyszło.
Wszyscy nas straszą, strachu się boimy i w sumie jest to wszystko – straszne….