„Ludzie, którzy głosują na złodziei, nieudaczników, oszustów, idiotów – nie są potem ich ofiarami; są ich wspólnikami.” / Jerzy Orwell/
Mam tego świadomość, że przyłożyłam rękę do tego, że jest, jak jest. A ty?
Głosowałam, tłumacząc sobie, że to mniejsze zło. Nie poszłam na wybory, wiedząc, że to w sumie pomaga tym, na których najbardziej nie chciałam głosować.
Głosowałam, ale nie wybierałam, nawet wtedy, gdy miałam już całkowitą świadomość, że prawdziwe wybory odbywają w momencie układania list wyborczych. Wybierają ci, którzy wpisują nazwiska na utworzone przez siebie listy, bo chciało im się założyć komitet wyborczy.
Wybierają zarządy partii, które całe lata pracują na popularność i które mają szersze możliwości prezentowania swojej propagandy. Wybierają te szare eminencje ukrywające się w tle, w kuluarach, które mają jakieś interesy popierając właściwych dla siebie kandydatów. Reszta społeczeństwa tylko głosuje na jedną z gotowych już list, jedną, drugą, czy trzecią listę złożoną z czyiś wybrańców.
Ale cóż, my jeszcze do tego składamy podpisy na listach kandydatów. A przecież każdy kandydat gdzieś mieszka, ktoś go zna lepiej, ktoś wie, jaką opinie ma o nim środowisko. Jednak podpisuje się jego kandydaturę do rządów, bo to znajomy, albo się milczy z tego samego powodu (także wtedy, gdy się dowie, że ktoś podejrzany kandyduje), albo też już liczy się przyszłe zyski z ulokowania się wśród samych swoich.
To wszystko są wspólnicy tacy jak my. I zawsze, kiedy zaczynam narzekać, myślę o tym, jak z wygodnictwa, czy strachu zostałam cichym, wykorzystywanym bezwzględnie wspólnikiem, i myślę, że nie jednak nie mam prawa czuć się ofiarą złych rządów. Bo to moja wina.
Któraś z tych możliwości na pewno przecież zachodzi – albo coś wiemy i milczymy, albo z premedytacją liczymy na korzyści, a więc wszyscy jesteśmy wspólnikami w tym, jaka władza nami rządzi i to nie tylko przy tych demokratycznie wybieranych stanowiskach i funkcjach.
Niestety tak właśnie jest, bo gdybyśmy rzeczywiście byli za rządami najlepszych i tylko uczciwych kandydatów, to natychmiast protestowalibyśmy powszechnie ( i jednostkowo) przeciwko każdej zauważonej nieprawidłowości, a niektórzy przecież nawet biorą w tym bardzo czynny udział, załatwiając dla siebie różne sprawy. Bo nam się to należało, prawda? Inni niech nie mają, skoro nie można dać wszystkim, skoro są za mało sprytni, za głupi, za chorzy, za mało odważni, by protestować, czy za bardzo uczciwi. C’est la vie… jak to łatwo powiedzieć.
2 komentarze “Anna Dędor, Wspólnicy tacy jak my”
Zawsze wydaje nam się, że wybieramy „mniejsze zło”. A to mniejsze zło jest podobnym, jak większe, tylko może mniej widoczne, Niestety od wielu lat, mam wrażenie, że w polityce wszyscy są skażeni chęcią łatwego wzbogacenia się, zdobycia szybkiej kasy, kosztem składania nam, wyborcom, obietnic. Obietnic, często bez pokrycia w przyszłości. Obietnic, które tak bardzo chcemy usłyszeć. Najlepiej byłoby wpuścić zupełnie nowych, ale z drugiej stronny, jak im zaufać. Czyli co, pozostaje powiedzenie ” lepszy swój wróg, niż obcy” 🙁
Wspólnicy albo oskarżeni i winni współudziału. Łatwo kogoś osądzać za jego działania, zwłaszcza, jeśli samemu się żadnych nie wykonuje. Bierność to największa z przewin. Nic nie poradzimy, że idioci sami pchają się na świecznik, nie trzeba ich specjalnie szukać, ani zachęcać do tego.
Problem wyborczy jest bardziej złożony od tego czy głosujemy czy też nie, oraz czy robimy to na listy, czy na kandydatów. W małej społeczności, gdzie znają się wszyscy łatwiej jest wskazać lidera, ale kiedy potencjalnych liderów jest więcej zachodzi konieczność wybrania najlepszego, który w danym momencie nam „pasuje”. W większej wybieramy na podstawie opinii innych, kryterium wizualnej oceny lub nieszczęsnej samo reklamy i „obietnicy wyborczej”. Ponosimy, tak w jednym jak i drugim wypadku ryzyko podjęcia niewłaściwej decyzji. Z logicznego punktu widzenia, skoro już to wiemy musimy zminimalizować ryzyko. Samo w sobie nigdy nie będzie równe zero, zwłaszcza że zmiennych jest zbyt wiele i wciąż pojawiają się nowe. Dlatego warto poświęcić przy wyborze lidera lub reprezentanta poświęcić choćby niezbędne minimum czasu i energii na zebranie informacji koniecznych do podjęcia jako-takiej racjonalnej decyzji.
Brak decyzji jest gorszy od złej decyzji, dlatego mimo wszystko powinno się głosować. Powinno być to obowiązkiem, a jeśli trzeba obowiązkiem narzuconym jak to w wielu krajach ma miejsce oraz dopisanie do listy „na żadnego z powyższych”, bo co zrobić, jeśli w błocie polityki nie znajdziemy żadnych pereł.
Ale, kto u władzy ten wie, że taki system promuje partyjne wierne miernoty a nie rzetelnych przedstawicieli swoich społeczności czy technokratów. Daleko nam do normalności – ale warto o nią walczyć.