Syndrom dyrektora

Jakiś czas pracowałem jako konsultant, menedżer . Uważałem wówczas, że spotkać menedżera w potrzebie konsultingowej, wiedzieć jak mu pomóc, a nie pomóc, nie doradzić – to zapewne nie grzech. Ale dla urodzonego konsultanta – wstyd. A łatwiej człowiekowi się wyspowiadać, jak sądzą sprawni w temacie, niż wstydzić… Żeby więc wstydu nie było – pomagamy. I wówczas, ni w pięć, ni w dziewięć – zjawia się irytacja. Okazuje się bowiem, że wiedzę wartą każdych pieniędzy, menedżer zbywa zdawkowym frazesem. Ba, zdarza się, że zarząd renomowanej firmy płaci kilkadziesiąt tysięcy za to, żeby wiedzieć „ jak jest”, a kiedy już wie – chowa tę wiedzę do lamusa. Płaci, więc nie neguje jakości usługi. Ale z niej nie korzysta. Satysfakcję z dobrze wykonanej i opłaconej roboty zastąpić wówczas może – nawet u cierpliwego doradcy – szczera irytacja. Oprócz chęci zarabiania, chciałoby się bowiem jeszcze z tego wszystkiego coś niecoś zrozumieć… Ale jak?

Ważką podpowiedzią może być zapewne anegdota o mężczyźnie lecącym balonem[1]. Anegdota dobrze ilustruje funkcjonowanie Syndromu Dyrektora – jednego z najczęściej pojawiających się w konsultingu.

Tak więc leci nasz bohater upojony widokami, aż nagle uświadamia sobie, że nie wie gdzie jest. Obniżył lot i po jakimś czasie zauważył w dole kobietę. Zmniejszył jeszcze bardziej wysokość, żeby zasięgnąć języka i kiedy było to już technicznie możliwe – krzyknął do niej:

– Przepraszam serdecznie. Mam problem. Może mi Pani pomóc? Obiecałem znajomemu – kontynuował wisząc jej nad głową tym balonem – że dolecę do niego w ciągu godziny. Ale zagapiłem się i nie wiem teraz gdzie jestem…

– Jest Pan w balonie napełnionym gorącym powietrzem, unoszącym się około 8 metrów nad ziemią. Tak na oko można określić Pana aktualne położenie między 39 a 40 stopniem północnej szerokości geograficznej oraz między 57 a 61 stopniem długości zachodniej… – poinformowała kobieta.

– Czy Pani nie jest przypadkiem inżynierem? – pytał dalej ten latający balonem.

– Owszem, jestem inżynierem – odpowiedziała kobieta. – Ale jak Pan na to wpadł?

– To proste – odpowiedział mężczyzna – Pani informacje są merytoryczne i skierowane do osoby nawigującej balonem, zapewne wystarczająco konkretne i przydatne. Tyle tylko – wyznawał szczerze ten z balonu – że ja nadal nie mam bladego pojęcia o tym, gdzie jestem. Mało, że mi Pani w ogóle nie pomogła, to jeszcze zabrała czas i rezultat tego dialogu jest taki, że obecnie jestem jeszcze bardziej spóźniony, niż byłem przed podjęciem z Panią rozmowy – grzmiał z balonu zagubiony podróżnik.

– Pan jest ponad wszelką wątpliwość dyrektorem!? – odpowiedziała kobieta.

– Nie do wiary!!! – wykrzyknął mężczyzna. – W rzeczy samej – jestem dyrektorem – odpowiedział. – Ale skąd to Pani wiedziała? – pytał dalej latający.

– Wiele na to wskazuje … Nie wie Pan, gdzie aktualnie jest. Nie wie Pan, w jakim kierunku Pan zmierza. Aktualną pozycję osiągnął Pan zużywając dużo powietrza i zapewne nie wie Pan nawet ile go jeszcze ma w zapasie. Złożył Pan obietnicę, której nie jest Pan w stanie dotrzymać. Od ludzi, którzy znajdują się niżej – oczekuje Pan, że rozwiążą za Pana Pańskie problemy. Wbrew temu, co próbuje mi Pan imputować – nadal pozostaje Pan dokładnie w tej samej sytuacji, w jaką Pan sam się wprowadził. Pomimo tego uważa Pan, że to moja wina…

Poznanie Syndromu Dyrektora stawia konsultanta wobec dylematu: omawiać go przed rozpoczęciem prac konsultingowych, w trakcie ich wykonywania czy też po ich zakończeniu. Wszystko zależy od słuchacza i jego reakcji. Jedno natomiast nie ulega wątpliwości. Jeśli słuchacz – po uważnym wysłuchaniu anegdoty – zapyta Was o markę balona, którym latał ten dyrektor lub inny, równie istotny element scenariusza anegdoty, to relację między konsultingiem i anegdotą powinno się zbudować na formule: ZAMIAST. Anegdota zamiast konsultacji.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Komentarz do “Syndrom dyrektora”