Jerzy Kij, Dryf

I głos wydobywający się z ambony. Z ambony niemożliwej, ponieważ niegdyś ambony były zaludnione. A ta jest pusta. Dryfuje.

Od II Soboru Watykańskiego zaczęto rezygnować z ambon, jako mównicy. Wraz ze wzrostem dobrobytu karmazynom ciężko było wchodzić na wysoko ustawione podesty. I coraz lepszą stopą całych społeczeństw w obu blokach.

W naszym miasteczku, w największej świątyni jest okazała ambona stylizowana na łódź rybacką uczniów Chrystusowych i pierwszych apostołów. Fascynowała mnie od zawsze, od kiedy ją ujrzałem jako dziecko. Łódź z wielkimi rozpostartymi żaglami, dwójką frasobliwych rybaków, którzy ciągną sieci, a w nich połów – kamienie. Przyczepiona do potężnego filaru wielkiego, surowego kościoła nijak nie pasowała do całości. A stało to się min. w wyniku oszukańczego równania granic w 1951 roku z Wielkim Sąsiadem, (otrzymaliśmy w zamian za zagłębie węglowe – nasi geolodzy odkryli zaraz po II wojnie światowej gigantyczne zasoby węgla kamiennego, a Stalin nie omieszkał wymusić na marionetkowym polskim rządzie oddania cennego terenu w okolicy Krystynopola – obecnie Czerwonograd i Sokala, wartość wydobywanego tam „czarnego złota” szacowano na kilkaset miliardów dolarów! – ogołocone z drzew, puste wzgórza na przedpolu Bieszczad z Ustrzykami Dolnymi, jako „wisienką na torcie”).

Wówczas to min. miejscowość Uchnów znalazła się za granicą i z tamtejszego kościoła wymontowano, a następnie przywieziono do naszego ową piękną ambonę – łódź. Ratowano, co było można. By mógł potem usłyszeć ten szept spod sklepienia niczym modlitwę, błagalną, przeprośną. Łkanie. Następnie upominanie i wskazywanie.

Potem coraz dobitniejszą naukę, głośne rekolekcje. By zagrzmiało pełnym głosem oskarżenie. – Po cóż wam życie, drodzy parafianie, wierni w Chrystusie Panu?! Po co?! Skarga potężniała, głos na wysokich rejestrach dudnił w nawie głównej, tłukł się po bocznych. Z pustej ambony spoglądał syn cieśli i zapytał każdego – co zrobiłeś ze swoim życiem? Albo, co masz zamiar uczynić z otrzymanym od Ojca darem? Stał tam milicjant, który pałą przejechał mi po plecach, dyrektor szkoły wyrokujący, że dla takich jak ja, nie ma miejsca w jego przybytku wiedzy i babka wieszcząca, że nic ze mnie nie będzie oraz twój tato, który w przebłyskach trzeźwości pytał czy zdasz do następnej klasy. A ty zgryźliwie odpowiadałeś pytaniem– do której? Słychać było szept dziewczyny dawno porzuconej – dlaczego? Żony – co ja ci złego zrobiłam? Dziecka nieme pytanie w oczach. W łodzi stał Black Sabbath i snuł Changes, Andrea Bocelli śpiewający z trashmetalem.

Pojawiali się różni ludzie o nieznanej mi proweniencji i mówiący niezrozumiałym niby polskim językiem. Politycy i artyści. Podróżnicy. Nobliści. Sąsiad Waldek i … Wyskakiwali myśliwi i walili ze wszystkich luf ogłuszającą kanonadą grzechów małych i dużych, wielkich i śmiertelnych. Przewijali się ludzie, którym kiedyś zarysowałem duszę, zabite zwierzęta obdarte ze skóry, właziły domy, których nie zbudowałem, obrazy z zatrzymanymi zegarami, życie w stopklatce.

Wszyscy i wszystko na jednej łajbie, która powoli odpływa, a ty zostajesz sam na coraz bardziej wzbierającym oceanie…

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

2 komentarze “Jerzy Kij, Dryf”