Ludzie nie lubią, gdy czegoś im się zakazuje. A jeszcze gorzej, jak ktoś każe im coś robić. Wtedy dopiero włącza się tryb „Mogę robić co chce, jestem wolnym człowiekiem!”. Nagle wszyscy mówią, że mają prawo i nikt im nie zabroni, o! Szkoda, że zapomnieli, że obowiązki też mają. No ale do rzeczy.
Wśród mieszkańców mojego osiedla ostatnimi czasy toczy się ciekawa dyskusja. Jak to w każdej wspólnocie bywa, zawsze jest jakiś problem. Jak dach nie przecieka, to śmieci wyrzucają w krzaki. Jak opłaty nie wzrosły, to psy załatwiają się gdzie popadnie. Zatrzymajmy się na tym ostatnim. Zwierzęta, istoty, bez których nie moglibyśmy żyć — przynajmniej jakaś część z nas. Zazwyczaj mądrzejsze od swoich właścicieli. To że się załatwiają to nic dziwnego. Mądre zwierzę na chodnik nie narobi. Dobrze wychowany pies pójdzie na trawę, zrobi co trzeba, wykona ruch imitujący zakopywanie i sobie pójdzie. Zadaniem właścicieli jest zrobić po nim porządek.
Często wcielam się w rolę obserwatora osiedlowego z balkonu. Mam ten problem, że nie jest on jeszcze wyposażony w te ładniutkie meble ratanowe w kolorze wenge, co je mają wszyscy mieszkańcy. Mam za to drabinę. Drabina stoi, bo nie ma jej kto wynieść. Jednak dobrze że jest, bo jak ja sobie stanę przy niej, to mnie za bardzo nie widać. Przyjmując kamuflaż, zupełnie niezauważalna niczym wojak na ćwiczeniach w lesie, subtelnie przeprowadzam obserwacje właścicieli z Pusiami i Soniami. Jak Pusia zrobi kupkę na trawkę, a Pańcia nie posprząta, to jeszcze pół biedy. Gorzej jak trafi nam się jakiś Jackie albo Harley (tak, ludzie tak nazywają swoje psy). Tutaj sprawa wygląda gorzej. Bo Jackie załatwiać się na raty nie będzie.
A najciekawsze w tym wszystkim jest zachowanie spacerowiczów. Ta niepewność wypisana na twarzy. To ostrożne oglądanie się, niby że muchę odgania, aby upewnić się czy nikogo nie ma w pobliżu. „Czysto”, można szybko zgarnąć psa — bez sprzątania oczywiście — i odejść. Niespodzianka, Wielki Brat patrzy.
Przypomniała mi się moja mama, która na balkonowej barierce ma zaczepiony materiał i kratki z kwiatami. Jak siedzi na krześle, to oczywiście jej nie widać. A jak jej nie widać i nagle Pani z Azorkiem słyszy: „A może by tak po piesku posprzątać?” – wyobraźcie sobie jej zdumienie. I nerwowe gadanie pod nosem „Oj tak, tak, szukam woreczka w kieszeni. Zawsze sprzątam” (oczywiście gmerać w kurtce zaczęła dopiero, gdy usłyszała reprymendę).
Wracając do dyskusji wśród sąsiadów, można było się domyśleć, że owe rozmowy dotyczą sprzątania po psach. Dokładniej umieszczenia większej ilości znaków informujących, że sprzątać wypada. I tak zastanawiamy się jak prawo reguluje napisy na takich tabliczkach. Dowiedziałam się ostatnio, że nie może to być „Zakaz wyprowadzania psów na osiedlu” albo „Pieski prosimy o załatwianie się poza osiedlem” (Naprawdę, widziałam taką tabliczkę. Na pewno takiemu Jackiemu wielkości lwa zrobi się miło, gdy ktoś w końcu nazwał go pieskiem, a nie ciagle psem). Okazało się, że tego typu napisy według prawa nie są dozwolone.
Nasz zarząd zdecydował, że pozostaniemy przy: „Za nieposprzątanie po psie grozi mandat w wysokości (chyba do 500 zł). Mogłoby się wydawać, że kara pieniężna to wystarczający argument, który przestrzeże ludzi. Jednak w każdym miejscu, gdzie posiano trawę, tej tabliczki nie ma. A być powinna. Bo niektórzy sadzą, że odejdą 100 metrów i tam już sprzątać nie muszą. I tutaj nasza zadłużona wspólnota nie ma wyjścia, musi zadłużyć się jeszcze bardziej, i zakupić pięć razy więcej znaków.
Jako porządny obywatel zawsze dbałam o to, aby w moim otoczeniu było czysto. W końcu osiedle to moje miejsce zamieszkania, a jeśli w domu nie mam wysypiska, to i dookoła nie chcę mieć. Ale kiedyś mnie coś podkusiło. Choć raz chciałam zobaczyć, jak to jest być na krawędzi. Jako prawdziwa buntowniczka, gdzieś pod płotem nie posprzątałam po swoim psie. Zdarzyło się to pierwszy i ostatni raz. Wyobraźcie sobie jaka była moja mina, gdy na drugi dzień poszłam w owe miejsce na spacer i weszłam w niespodziankę. I to nie byle jaką. Od tamtej pory pukam się w czoło, jak mi do głowy przychodzą takie głupie pomysły.
Ta oto sytuacja podsunęła mi genialny pomysł. Skoro ludzie nie lubią, jak się im coś każe, więc widząc znak „Posprzątaj po psie”, często nie stosują się do prośby, to może by pomyśleć nad inną informacją. A dokładniej serdeczną poradą sąsiedzką.
Sądzę, że „Proszę posprzątać, bo jutro wejdziesz w kupę swojego psa i będziesz tego żałować” byłoby tu najlepszym rozwiązaniem. Z pewnością do mnie by trafiło. Myślę, że inni też wzięliby to pod uwagę, gdyby trochę zastanowili się ile trwa wyczyszczenie obuwia z takiego cuda.
Najlepiej jednak mimo wszystko po psie sprzątać zawsze. A jak się komu nie chce, to jeszcze dookoła mamy wiele łąk, lasów, pól i innych obszarów zielonych, gdzie nie trzeba tego robić. Ale proszę pamiętać! Jak się kto zagapi w telefon, to i tam wdepnąć można.